Cytomegalia i moje dziecko
Cytomegalia(CMV) jest wirusem, którym wg szacunków zarażonych jest do 80% ludzi w Europie a w krajach trzeciego świata, nawet 100%.
Pochodzi z tej samej grupy, co wirus opryszczki, półpaśca i ospy wietrznej. Swą nazwę zawdzięcza umiejętnością powiększania zakażonej komórki o nawet 40 razy i tak, jak przy wymienionych krewniakach, zachorowanie powoduje na stałe uśpienie wirusa, który może się obudzić przy obniżonej odporności naszego organizmu.
Zakażenie nim następuje przez kontakt z wydzielinami zarażonego człowieka(ślina, mocz, krew i inne) i przebiega najczęściej bezobjawowo. Tylko u około 10% zakażonych występuje podwyższona temperatura ciała, powiększone węzły chłonne, ból gardła, głowy, mięśni, kaszel i ogólne rozbicie. Najczęściej występuje wśród małych dzieci przebywających w przedszkolach, żłobkach i szkołach. Właśnie pracownicy tych instytucji są najbardziej narażeni na zachorowania.
Zachorowanie przez osobę młodocianą nie stanowi tragedii, po prostu przechodzi ona infekcję podobną do kataralnej i jest po problemie.
Problemem jest natomiast zachorowanie przez kobietę ciężarną. Infekcje wrodzone ujawniają się u około 30%-40% noworodków, ale tylko u 10% ujawnia się zespół wrodzonej cytomegalii. Ponieważ wirus atakuje tkanki miękkie, objawami są żółtaczka, zapalenie płuc, małopłytkowość, powiększona śledziona i wątroba a także wylewy i zwapnienia śródczaszkowe, zapalenie nerwu wzrokowego i głuchota.
Szacuje się, że 20% do 30% nowonarodzonych dzieci umiera a te, które przetrwają cierpią z powodu wad ośrodkowego układu nerwowego, uszkodzenia wzroku i słuchu, upośledzenia umysłowego.
A jak było w moim przypadku? Banalnie… Będąc w ciąży pracowałam w przedszkolu, w najmłodszej grupie. Oczywiście miałam kontakt z różnymi wydzielinami maluchów, ale żyłam w błogiej nieświadomości niebezpieczeństwa, jakie to za sobą niesie. 12 Lat temu nie miałam Internetu ani nawet nie pisali o tym, w tych mądrych książkach, które skwapliwie kupowałam.
W trzecim miesiącu przeszłam małą infekcję z katarem i bólem gardła a potem, aż do ósmego miesiąca cieszyłam się dobrym stanem. Dlaczego do ósmego miesiąca? Bo w ósmym rozpoczął się poród.
Już wtedy powinno się komuś zapalić czerwone światełko, ale nic takiego się nie stało a poród udało się powstrzymać do 42 tygodnia ciąży.
Urodził się mój syn… czarna czupryna, wielkie oczy i …zapalenie płuc. Drugie czerwone światełko powinno się zapalić, bo jakim cudem dziecko rodzi się z tą infekcją?
Zapalenie płuc i ogromna żółtaczka. Jak tylko udało nam się wyjść ze szpitala, znowu tam wróciliśmy, po czterech dniach, z powodu kolejnego zapalenia płuc. Dalej dla lekarzy nie było to podstawą do zlecenia dodatkowych badań, w kierunku cytomegalii.
Zrobili za to USG, na którym wyszło, że w główce zbiera się płyn-następny sygnał. Z dnia na dzień mały słabł, najpierw przestał trzymać główkę, rączki stały się wiotkie a tułów lał się przez ręce. Wyleczyliśmy zapalenie płuc i stało się jasne, że na tym się nie skończy. Od innych rodziców ze szpitala dostałam adres lekarza specjalisty od USG dzieci, poszłam do niego i dowiedziałam się, że to wygląda na CMV. Zrobiliśmy badania i faktycznie, tylko, dlaczego wszystko trzeba było robić prywatnie, czy nasza służba zdrowia jest aż tak nieudolna? Co miesięczne usg głowy, neurolog też prywatny, bo państwowy nie widział przeciwwskazania do szczepień a ten prywatny owszem(mogły pogorszyć stan mózgowia)?
Rehabilitacja niedowładu, kontrole okulistyczne, kolejne zapalenie płuc, potem zapalenie opon mózgowych, pięć lat inhalacji płuc lekami przeciwzapalnymi. W sumie Kostucha przychodziła dwa razy a wszystko przez jednego małego wirusa, o którym się nie mówi i nigdzie nie pisze.
Przerażeni rodzice ratują się wiedzą z Internetu i forami z innymi rodzicami, bo jak sami piszą, lekarze chyba też mało wiedzą. Istnieją owszem, medycy z prawdziwego zdarzenia i cieszę się, że miałam szczęście na takich trafić. Mój syn żyje, chodzi, mówi, widzi i jest bardzo wrażliwym na krzywdę innych ludzi, małym człowieczkiem.
Życzę innym rodzicom w podobnej sytuacji, aby nigdy się nie poddali i nie tracili nadziei.